Resort rolnictwa po sześciu latach po pojawieniu się ASF w Polsce ogłosił odwrót choroby. Niestety, rolnicy i hodowcy przedstawiają zupełnie inny obraz sytuacji. Ich zdaniem ASF wciąż istnieje – co więcej znacznie się szerzy, a służby państwowe i weterynaryjne są w stanie poradzić sobie z tym problemem.

Szalejąca choroba sprawia, że wielu rolników traci majątki życia, a produkcja wieprzowiny jest coraz bardziej ograniczona. Według opinii ekspertów Polsce grozi zapaść w eksporcie wieprzowiny.

- ASF, niestety, się rozszerza. Ministerstwo rolnictwa mówi, że sytuacja jest pod kontrolą, co nie do końca jest prawdą. Wirus jest już także w województwie wielkopolskim, a więc największym zagłębiu hodowli trzody chlewnej. Grozi nam to, że przestaniemy w ogóle być eksporterem hodowli trzody chlewnej - mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Tadeusz Wojciechowski, prezes zarządu Fundacji Polskie Forum Bezpieczeństwa Żywności.

Jednocześnie zwraca uwagę na inny problem - niezależny od ASF. Jest nim fakt, że polskie hodowle zależne są od importowanego materiału genetycznego. Aż 85 procent warchlaków przyjeżdża do Polski z Danii, co daje około 9 mln sztuk rocznie.

W grudniu 2019 roku w Polsce stada trzody chlewnej, według GUS, liczyły 11,215 mln świń. Było to nieco więcej niż rok wcześniej (o 1,7 proc.) i o 4 proc. więcej niż pół roku wcześniej, ale liczba prosiąt do 20 kg spadła o 5,4 proc., a loch prośnych o 2,1 proc. Choć liczbowo jest to nieco więcej niż w 2014 roku, to zmniejszyła się liczba stad.

Ekspert podkreśla konieczność ponownego przyjrzenia się kwestii walki z ASF.

Prezes Fundacji Polskie Forum Bezpieczeństwa Żywności zwraca uwagę na to, że brakuje spójności działań Lasów Państwowych, inspekcji weterynaryjnej i ministerstwa rolnictwa. Właściwie trwa to od 2014 roku, kiedy ASF dotarł do Polski, choroba coraz bardziej się rozszerza.
Dodaje, że nie wszystko zależy od rolników, ponieważ istnieją też służby, które powinny stać na straży bioasekuracji. Takim przykładem są lekarze weterynarii, którzy sami, niestety, nie przestrzegają procedur, często są nieprzeszkoleni w tym zakresie. Oni powinni być na pierwszej linii walk, tymczasem właściwie wszystko skupia się na rolnikach. Poza tym, jeśli prawdą jest, że muchy są wektorem przenoszenia ASF - a wszystko na to wskazuje, bo również badania duńskie o tym donoszą - to zwykła bioasekuracja w postaci mat nie załatwia problemu.

W zgodności z przepisami rolnicy mogą uzyskać odszkodowanie w momencie, gdy rezygnują z hodowli świń. Maksymalna kwota dotacji to 100 tys. zł w stadach liczących co najmniej 50 zwierząt lub 60 tys. zł w przypadku restrukturyzacji małych gospodarstw. Warunkiem jest zobowiązanie, że na okres 5 lat zrezygnuje się z hodowli trzody chlewnej. Kolejnym rozwiązaniem jest rozpoczęcie pozarolniczej działalności gospodarczej, na co - w przypadku utworzenia miejsca pracy - można otrzymać 150 tys. zł plus 50 tys. zł za każde kolejne utworzone stanowisko.

Tadeusz Wojciechowski twierdzi, że nie jest tak łatwo zlikwidować hodowlę trzody chlewnej, przestawić się na inny gatunek zwierząt. Poza tym wiąże się to z wieloma dylematami, np. czy zdrowe świnie, które nie są dotknięte ASF, ale znalazły się w jej strefie, powinny być poddawane utylizacji. W takiej sytuacji właściwie dorobek życia rolnika jest niweczony, bo często nie dostaje odszkodowania. Przede wszystkim uważa, że nie powinno się utylizować zdrowych zwierząt, gdy mogą one być przeznaczone do konsumpcji.


Źródło: agropolska.pl