Na dziś nie mamy w ministerstwie pomysłu, żeby można było lepiej i skuteczniej szacować szkody łowieckie – powiedział otwarcie Edward Siarka, wiceminister klimatu i środowiska.

Posłanka Urszula Pasławska (PSL), przewodnicząca sejmowej komisji ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa podczas posiedzenia tego gremium, zapytała, czy model szacowania szkód wyrządzonych w uprawach przez dzikie zwierzęta i rekompensowania ich rolnikom będzie zmieniany.
- Po drugie, w jaki sposób zmiana ustaw w kwestii szacowania wpłynęła na sam proces szacowania szkód? Czy widzimy jakieś pozytywy zmiany modelu i tak naprawdę powrotu do prawie tego samego, co było? – starała się dowiedzieć polityk.

- Proszę zwrócić uwagę, że dzisiaj każda szkoda jest oceniana w terenie, czyli to, co nazywamy szacowaniem, często oznacza kilkakrotne wyjście w teren. To jest potężna praca, którą wykonują myśliwi, szacując szkody, z całą niedoskonałością systemu. Bo jeżeli mamy zgłoszenie w uprawie, często to jest na wiosnę w okresie kwiecień, maj, czerwiec, to później końcowe szacowanie odbywa się przy zbiorze. To jest co najmniej dwukrotne wyjście w teren, zanim rolnik otrzyma ostateczny protokół - powiedział Siarka.

Zwrócił uwagę na to, że gdy próbowano zmieniać model, płynęły sygnały, żeby zbudować system na poziomie województwa, czyli zatrudnić ludzi, którzy profesjonalnie zajmowaliby się szacowaniem szkód. To oni chodziliby w teren.

- Te koszty zostały oszacowane, jak dobrze pamiętam, na około pół miliarda złotych. I tylko administracyjne, nie mówiąc tu o wypłacie odszkodowań. Natomiast dzisiaj tę pracę wykonują sami myśliwi. Później dopisaliśmy do tego systemu izby rolne i teraz analizujemy w jaki sposób z tego uprawnienia korzystają. Okazało się, że jest to 1-2 proc. szacowanych szkód. To też wynika z tego, że jeżeli przedstawiciel izby powiadomiony o szacowaniu miałby dojechać powiedzmy sobie z Krakowa na Podhale, żeby brać udział w wycenie szkód, lub z Białegostoku pod Augustów, to proszę zwrócić uwagę, że mówimy o bardzo dużym koszcie udziału w takim procesie – mówił wiceszef resortu klimatu i środowiska.

Uważa, że obecny tryb szacowania strat, polegający na próbie dojścia z rolnikiem do porozumienia odnośnie do wypłaty odszkodowania, przy organie odwoławczym w postaci Lasów Państwowych, nie jest najgorszy.

- Póki co lepszego nie wymyśliliśmy, jeżeli chodzi o same koszty. Natomiast w jaki sposób ten model usprawnić, to wymaga już dużo głębszej analizy i przyznam się, że na dziś takiego pomysłu w ministerstwie nie mamy, żeby można to było lepiej i skuteczniej robić. To by oznaczało, że musielibyśmy przerzucić zadanie np. na samorząd. Mogę sobie wyobrazić, że z poziomu gminy odbywa się to szacowanie, ale proszę sobie teraz policzyć liczbę jednostek i problemów z tym związanych - mówił wiceminister.

Wspomniał również, że gdy próbowano włączyć w to sołtysów, ci nie wykazywali zainteresowania.

Polityk zwracał również uwagę, że w relacji myśliwy-rolnik występuje "element konfliktogenny", to analiza wypłat rekompensat przekonuje, że konfliktowe sprawy stanowią zaledwie 3-4 proc. w skali kraju.

- Koło łowieckie będzie musiało wykazać się tym, że ma jak najmniej takich sytuacji konfliktowych. Jeżeli pod tym kątem będzie źle oceniane, to również będzie źle oceniane przy dzierżawie. Próbujemy te różne kwestie pogodzić  - podsumował wiceminister.



Źródło: agropolska.pl